To zdanie powtarzała sobie chyba dwadzieścia razy na dzień, codziennie, podczas ostatnich czterech dni. Tylko czy na pewno był on dobry? Prawda była taka, że w tym jej planie było więcej dziur niż jebanym ementalerze i wysypać mogło się dosłownie wszystko. Najgorszym z nich oczywiście był scenariusz w którym okazuje się, że to jednak Galen Wyatt stał za tymi wszystkimi porwaniami, a ona zbratała się z wrogiem, wpuściła go do środka i dała się pławić w stu procentowej świadomości każdego kroku policji. Pomimo absurdu tej tezy, gdyby okazało się to być prawdziwe, Pilar chyba osobiście oddałaby odznakę policyjną i nigdy nie wybaczyła sobie tak złego osądu. Nie. Nie mogła się mylić. Jej intuicja jeszcze nigdy jej nie oszukała. Tylko co jeśli Galen był aż tak dobrym kłamcą, a ona zbyt naiwna i zdesperowana?
To dobry pomysł, Pilar.
Potrząsnęła energicznie głową, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Nie pamiętała kiedy ostatnio tak bardzo się wystroiła. Włosy miała starannie upięte w zaciśniętego wysoko kucyka, chociaż kilka kosmyków z przodu bezwiednie opadało na jej zamalowaną makijażem twarz, a do ciała przylegała czarna sukienka odsłaniająca plecy. Wyglądała ładnie. I zarazem tak bardzo niepodobnie do swojej codziennej wersji, szczególnie tej, która po przekroczeniu progu mieszkania wciskała się w wygodne dresy i kapcie z podobizną świnki peppy. Westchnęła.
To dobry pomysł, Pilar.
Ostatni raz przejechała czerwoną szminką po ustach, sprawdziła, czy broń dalej była w torebce, a następnie nasunęła na nogi szpilki i wyszła z mieszkania.
Zaylee jeszcze tego samego dnia dowiedziała się od swojego kontaktu, że burdel znajduje w dzielnicy Plateau na obrzeżach Quebec. Niecałe trzynaście kilometrów od oddziału Nothex. Był to pięciogwiazdkowy hotel Le Bonne Entente. Na codzień funkcjonował jako normalne miejsce ze świetną restauracją i pozłacanymi łóżkami, jednak wystarczyło przy rezerwacji poprosić o odpowiedni pokój z widokiem na Les Arts De Lucie, by zarejestrować się do burdelu. Kobieta po drugiej stronie słuchawki umówiła ich na odpowiednią godzinę meldunku, gwarantując, że będą państwo zadowoleni.
Czekała ich godzina drogi, dlatego kazała być Galenowi pod jej mieszkaniem półtorej godziny wcześniej. Była perfekcjonistką, nie mogła pozwolić przecież na to, że cały plan się wypierdoli tylko dlatego, że utkną w korkach lub pan prezes zaśpi na spotkanie. Tylko kiedy wyszła z budynku bardzo szybko przekonała się, że pan prezes już grzecznie czekał na nią przy drodze w kurewsko dobrze wyglądającym garniaku i kurewsko mocno ociekającym hajsem samochodem, o który się opierał. Smiała stwierdzić w głowie, że cały obrazek wyglądał wręcz idealnie.
Powolnym krokiem podeszła w jego kierunku, wciąż lustrując go wzrokiem.
— Widzę, że Pan prezes się postarał — niewielki uśmiech malował się na ustach, a spojrzenie zalawirowało w okolice jego twarzy. Oczy wciąż były równie niebieskie, jednak włosy miał starannie ułożone, a zapach perfum, jaki na siebie wylał, wdarł się do nozdrzy Pilar z taką silą, że aż prawie się zachwiała.
Galen ruszył się z miejsca, by zapewne otworzyć jej drzwi (a może i z innego powodu), jednak Pilar zaszła mu drogę i wbiła palec wskazujący w jego klatkę piersiową.
— Jeszcze jedno zanim ruszymy — wykonała pół kroku do przodu, by móc obniżyć nieco ton głosu. Znajdowali się przecież przy jednej z głównych ulic na West End i chociaż był już wieczór, dookoła wciąż kręciło się pare osób. Uniosła na niego poważne spojrzenie. — Jeśli na którymkolwiek etapie spróbujesz mnie wykiwać, Wyatt, przysięgam, nie ręczę za siebie. A wierz mi, nie chcesz mieć we mnie wroga.
Galen L. Wyatt

 
				
 
									 
				
