you're the past i don't wanna erase
nieodłączna część przeszłości - pan/pani 24+
STATUS: rezerwacja | 14/07

To do Ciebie zadzwoniłam, siedząc na niewygodnym, plastikowym krześle w szpitalu w Seattle czekając na jakąkolwiek informację odnośnie stanu mojej aktualnie operowanej przyjaciółki. Drżącym głosem, dusząc się przy tym własnymi łzami, opowiedziałam Ci, co się stało. Straciłam kontrolę, zdekoncentrowałam się, bo Halle rozśmieszyła mnie kolejnym żartem i nie zauważyłam jadącego na czerwonym samochodu. To wystarczyło bym, zamiast się zatrzymać, pojechała do przodu, a strona pasażera została uderzona przez nadjeżdżający samochód. Niewiele pamiętałam z tego, co stało się dalej, oprócz tego, że gdy siedziałam w karetce i otępiała czekają, aż medycy opatrzą moje niewiele rany, widziałam, jak ratownicy wyciągają nieprzytomną, lecz żywą Halle ze wgniecionej części jej samochodu. Rozmawiałam też z Tobą gdy podszedł do mnie lekarz i powiedział, że nie udało jej się uratować, że zginęła. Na pewno pamiętasz mój krzyk, nieustający płacz i zmartwione głosy starszej Pani, która siedziała obok i próbowała mnie uspokoić. Widziałeś, a właściwie słyszałeś, wtedy tę stronę mnie, której zazwyczaj nie pokazywałam. I to może dlatego tak mi później próbowałeś pomóc, mimo że ja nie zrobiłam nic dla Ciebie.
Gdy po pogrzebie wróciłam do Toronto, to Ty byłeś pierwszą osobą, która się ze mną spotkała i później przynosiła nowe opakowania chusteczek z komody w salonie gdy nie potrafiłam przestać płakać. Jako jedyny wiedziałeś, co się stało, nikomu innemu o tym nie powiedziałam — rodzina i większość znajomych myślała, że nadal jestem w Seattle, bo przecież miałam tam pojechać i odpocząć na dłużej. Zdobycie tego urlopu trochę mi zajęło, a spędzenie go jedyną znajomą ze studiów, z którą jeszcze miałam kontakt, wtedy wydawało się być idealnym pomysłem. To przez Ciebie poszłam na terapię. Tak długo podsuwałeś mi ten pomysł, że zgodziłam się dla święto spokoju. Doskonale wiedziałeś że nie lubię do nich chodzić, nie ufam im, ale robiłeś to dla mojego dobra. I miałeś rację, faktycznie tego potrzebowałam.
Problem leży w tym, że jestem zbyt uparta. Zbyt przekonana, że nie potrzebuję pomocy, że doskonale dam sobie sama radę. Wystarczyło, że poczułam się odrobinę lepiej, głównie dzięki Twoim staraniom, żebym zaczęła odsuwać Cię coraz dalej, twierdząc, że sobie poradzę bez Ciebie. Zachowywałam się jak egoistka, nie słuchałam o Twoich problemach i teraz mi z tym głupio, ale wtedy nie potrafiłam się na tym skupić. Nakrzyczałam na Ciebie, wypchnęłam Cię z mieszkania, odbierając Ci klucze, które z jakiegoś powodu miałeś i przestałam się odzywać. Sama przecież mogłam sobie doskonale poradzić, prawda? Kłamstwo, ale wtedy wydawało się być czystą prawdą.
Nie odzywałam się przez miesiąc, ale ostatnio mam wrażenie, że czuję się coraz gorzej. Może dlatego, że zrezygnowałam z terapii, wróciłam do pracy, a do swojego samochodu nadal boję się wsiąść. Każdej nocy coraz bardziej przekonuje się do zadzwonienia pod Twój numer, którego nadal nie usunęłam z telefonu, ale boję się czy w ogóle odbierzesz. Przecież teraz na pewno mnie nienawidzisz.
---
- Szukam przyjaciela albo przyjaciółki Tiramisu (roboczo), który/a pomógł jej po nieumyślnym wypadku, będąc przy okazji jedyną osobą z jej otoczenia, która o tym wiedziała. Przez upartość odepchnęła Twoją postać, twierdząc, że pomocy nie potrzebuje, a teraz - niespodzianka - żałuje tego jak Cię potraktowała. To kim jest Twoja postać jest mi zupełnie obojętne, serio, musi jednak znać się z Tiramisu od dłuższego czasu, skoro tak bardzo ufała - cóż, nadal ufa.
- Jak to się dalej potoczy? Nie wiem. Rozegrajmy to na fabule, nie lubię ustawiać wszystkiego z góry, po prostu zobaczmy czy nam się ze sobą dobrze gra, a jeśli tak będzie, to jestem gotowa pociągnąć na jakikolwiek sposób będziemy chcieli.