ODPOWIEDZ
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

i see fire roaring out of control, rolling up to my door
and i don't know what to do when it burns on through
outfit
Rok.
Wydarta kartka kalendarza przymocowanego magnesem do jej lodówki nie mogła kłamać. Wpatrywała się w wydrukowaną na niej datę przez dłuższą, pełną skupienia chwilę - spodziewając, że numer okaże się jedynie senną marą, dziełem wciąż zaspanego umysłu. Chłodne, poranne powietrze wpadające do jej mieszkania w Parkdale nie zdołało jej otrzeźwić tak, jak bolesna świadomość, że spędziła w nim już rok. Osadzała się na jej świadomości ślamazarnie, z opóźnieniem - jak oparzenie po chwyceniu gorącego naczynia, atakujące w połowie drogi z kuchni do salonu gdy nie było już wyjścia, jak tylko donieść je do docelowego miejsca.
Dwanaście miesięcy temu jej stopa stanęła u progu tego zapyziałego budynku, w którym znalazła dla siebie przyczółek. Wciąż pamiętała oddalający się warkot silnika eleganckiego samochodu Salvatore'a, którego ludzie przywieźli ją na miejsce - wraz z wyrazem zwątpienia wymalowanym na twarzy kierowcy, który obrzucił jej przyszłe lokum oceniającym spojrzeniem. Wciąż z kubkiem czarnej, parującej kawy rozejrzała się po kuchni - po odpryskach farby na ścianach, odpadających fragmentach linoleum na blatach, niesprawnym czajniku, który pierwszej nocy podpięła do oklejonego taśmą gniazdka, wysadzając przy tym korki w całym bloku. Nigdy nie rozmawiała z właścicielem na temat rzeczy, które były w tym miejscu niesprawne. Nigdy nie próbowała poprawić jego stanu - przecież nie miała tutaj być na stałe. To wszystko było tymczasowe, chwilowe, miała przeczekać, aż coś ucichnie, nawet jeśli miał to być jej przeczulony instynkt czy kołaczące serce.
Minęło dwanaście miesięcy a ona nawet nie wymieniła pieprzonego czajnika.
Tego ranka nie wychodziła ze swojego mieszkania - pierzchała z niego w pośpiechu większym niż zwykle. Obszerne, dwie torby, które zabierała ze sobą każdego dnia wzbudziły w niej komfort nie mniejszy od ucieczki od zaduchu, który powoli zakradał się do wnętrza jej apartamentu. Zwykle opuszczała go zanim słońce zdołało przebudzić się na dobre, goniąc na poranne zajęcia i próby kończące się późną porą. W tym tygodniu wkraczali w okres występów, a popołudniowe godziny zmuszały ją do bezcelowego krążenia po wnętrzu własnego salonu nim zegar wskazywał godzinę, w której mogła wreszcie, bezwstydnie wyruszyć na zewnątrz.
Lubiła okres występów.
Lubiła pośpiech i euforię, która ogarniała świat wokół niej gdy próby przenosiły się na deski teatru. Każdy element swojego małego rytuału, rozpoczynający poranną kawą, kończący błogim snem, jaki odwiedzał ją wyłącznie w stanach skrajnego wykończenia. Sceniczny makijaż, grubą warstwę odporną na ostre światło padające na scenę, za którym skrywały się prawdziwe emocje. Wyzwanie stojące za kolejnym, klasycznym baletem, z których każdy wymagał od niej czegoś innego. Jezioro Łabędzie zmuszało ją do pracy nad gięciem w plecach, rollowania zmęczonych od ciągłej pracy mięśni, niekończących się powtórzeń sekwencji, którą znała lepiej niż własną siebie. Przede wszystkim jednak zmuszało jej umysł do skupienia. Gdy padał na nią blask świateł, na deskach każdej sceny potrafiła upchnąć wszystkie, niechciane myśli głęboko do ostatniej szuflady w kredensie, do którego nigdy nie zaglądała.
Zajęcia na scenie rozpoczynały się na cztery godziny przed występem - więc ona celowała w sześć. Wkraczając do wnętrza znajomego budynku przywitała się z obsługą, nim przeszła na tyły sceny by rozgrzać się, w głowie przygotować wszystko, przez co planowała przejść przed próbą generalną. Pogrążona w myślach, nie zwracała uwagi na osoby plączące się po obiekcie - zwykle było ich mnóstwo. Sprzątacze, ludzie odpowiedzialni za technikę oświetlenia, muzyki, pojedyncze osoby zatrzymujące na widowni i ruszające w swoim kierunku, wszyscy zlewali się w tło, którego przestała być świadoma gdy znalazła się na scenie. Muzyka popłynęła z głośników, cichsza niż zwykle, lecz wciąż donośna - znajoma, w przeciwieństwie do nieprzewidywalnych działań orkiestry, która zwykle grywała dopiero na oficjalnych próbach przed występami.
Nigdy nie tańczyła Jeziora w Kanadzie. Zbyt późno dołączyła do baletu by wziąć udział w przygotowaniach. Gdy jej ciało napięło się w oczekiwaniu na trzydzieści dwa fouettés, które szlifowała ostatnie dwa miesiące, elektryzująca myśl przemknęła przez jej świadomość - ostatni raz tańczyła tę sztukę w Mediolanie. Światła sceny zdawały się coraz bardziej oślepiające z każdym wykonanym przez nią obrotem. Pierwszy, piąty, ósmy, dziesiąty - jej ciało wykonywało wyuczone ruchy, trzymało balans, nie podróżowało zbyt daleko po pdłodze.
Gdy za dwunastym razem jej głowa gwałtownie obróciła się w stronę świateł, deski teatru pod jej stopami zabłysły szkarłatem.
Wypuściła powietrze z ust, wypadając z czegoś, co przecież robiła wielokrotnie. Zaklęła bezgłośnie, po włosku, zatrzymując się na środku sceny pomimo muzyki wciąż gnającej do przodu - muzyki, o której wyłączenie poprosiła machnięciem ręki. Szpony paniki zapragnęły zacisnąć się na jej sercu, ale posiadała wprawę w ignorowaniu ich równie wielką, jak w wykonaniu tych cholernych obrotów. Musiała się po prostu uspokoić.
Musiała o d e t c h n ą ć.

Robert Egerton
meow
nuda
39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

1. You think the devil has horns? Well, so did I
But I was wrong, his hair is combed and he wears a suit and tie
He's nice, polite, he'll catch you by surprise
Nie uważasz za zadziwiające, że zwykły przypadek potrafi wprowadzić taką zmianę w człowieku, że zniekształci go na resztę życia?
Pytanie dotarło do Roberta jak zza grubej tafli szkła albo z innego świata, zupełnie jakby pozostając zanurzony w wodzie, próbował zrozumieć poszczególne słowa wypowiadane nad jej powierzchnią. W tym wypadku jednak nawet się nie starał.
Jedno mgnienie oka. W jednej sekundzie jego wzrok beznamiętnie omiatał ludzi wylewających się z sali do eleganckiego foyer teatralnego po skończonej sztuce, a potknął się o prosty plakat w kolejnej. Nie; nie plakat. O . n a z w i s k o . . Przypadkowy zlepek sylab tworzący czyjeś personalia, napisane zwykłą, niewielką czcionką pomiędzy kilkunastoma innymi, tak łatwe do przeoczenia. A jego serce zatrzymało się na moment, zgubiło rytm, pominęło jedno uderzenie. Wraz z kolejnym uderzyło go zaskoczenie faktem, jak coś tak przyziemnego może jednocześnie być czymś niezwykłym.
Nie spojrzał w bok, wciąż wpatrzony w plakat, jednocześnie zmuszając towarzysza do zatrzymania się przy nim i tłum do opływania ich dwójki.
Ludzie nadają przypadkom zbyt wielkie znaczenie. Według mnie to tylko romantyczny mit powielany w książkach i sztukach, dobry co najwyżej dla gospodyń chcących oderwać się od swojego nudnego życia — perorował przyjaciel, niezrażony bynajmniej milczeniem Roberta; wszyscy najbliżsi w jego otoczeniu przyzwyczaili się już do głębokiej, przedłużającej się ciszy z jego strony, bywającej nawet skrajnie niekomfortową. — A ty? Wierzysz w zbiegi okoliczności, Egerton? — dodał, tym razem utkwiwszy świdrujący wzrok w profilu Roberta.
Miał przed sobą coś, czego wyjaśnienie umykało próbom racjonalizowania. Albo zwykłą, dziwną zbieżność.
Nie — odparł zwięźle, odrywając wreszcie wzrok od nazwiska, żeby wbić jego zimne ostrze w twarz przyjaciela. — Nie wierzę.
E l e n a . S a n t o r i n i .
Kim jesteś?

Żeby się o tym przekonać — i pozbyć się drapiącego pod skóra wrażenia, że coś w tej sprawie wymyka mu się spomiędzy palców niezależnie od jego siły chwytu — musiał ją spotkać. Musiał na własne oczy zobaczyć baletnicę, której personalia mogły być tylko okrutnym uśmiechem losu, ponieważ nikomu nie zaufałby w tej kwestii; i nikomu nie powierzyłby czegoś tak . p r y w a t n e g o . . Gdzieś głęboko na dnie jednej z zamykanych na klucz szuflad biurka stojącego w jego prywatnym gabinecie, czyli w najbezpieczniejszym pomieszczeniu apartamentu, Robert miał zdjęcie każdego członka rodziny. A choć swego czasu patrzył na nie tak długo, że nawet teraz — po tylu latach — wciąż potrafiłby przywołać ich rysy w pamięci, to tamtego wieczoru sięgnął do ściśle tajnych dokumentów.
Znalazł zdjęcie dziewczyny, która musiała ledwie przekroczyć dwadzieścia lat w chwili robienia fotografii; przesunął palcami po folii; odświeżył twarz, którą i tak pamiętał.
Siedząc na tylnej kanapie prywatnego samochodu prowadzonego przez szofera i jadąc do tego samego teatru następnego dnia, Robert nie potrafił zdecydować, czy wolałby ją żywą, czy martwą. Nie skupiał się też zbyt długo na tej kwestii.
Dostanie się do środka nie było problemem — już wcześniej załatwił to ze znajomym dyrektorem teatru, wymawiając się zainteresowaniem czysto fizycznym jednej z baletnic i wymownym spojrzeniem, które dopełniło tego wrażenia. Robert znał zepsute realia świata wysokiej sztuki i wiedział, że podtekst seksualny nikogo nie zdziwi ani nie wzbudzi podejrzeń, w przeciwieństwie do interesowania się historią dziewczyn. Na samą salę wszedł cicho, jak cień. Wtopił się w przypadkowych ludzi krzątających po pomieszczeniu, a jego kroki zagłuszyła muzyka.
Szedł wolno i miękko pomiędzy rzędami siedzeń, ze spojrzeniem skoncentrowanym na dziewczynie płynącej po scenie w serii obrotów. Giętkie ciało nie zdradzało mu wiele, twarz w ruchu nie dawała się rozpoznać. Mimo wszystko Robert czuł, jak z każdym krokiem zbliżającym go do podnóża sceny, serce uderza mocniej o żebra, a źrenice rozszerzają się, nadając oczom niezdrowego blasku. Wreszcie zatrzymał się przy pierwszym rzędzie i oparł się biodrem o oparcie fotela, ale nawet na moment nie spuścił z dziewczyny wzroku.
Wreszcie muzyka się urwała, pozostawiając po sobie wyłącznie piszczący pogłos, i Robert podniósł dłonie, a później zaklaskał; niespiesznie, choć w martwej ciszy tych kilka uderzeń dłoni brzmiało jak odległe echo grzmotów na burzowym niebie. Był to najprostszy środek, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Kiedy dziewczyna się obróciła i ich spojrzenia się skrzyżowały, po plecach Roberta spłynął lodowaty dreszcz.
Satysfakcji. Złości.
Obie te emocje stały w kompletnej sprzeczności do swobodnego uśmiechu, który uniósł jeden kącik ust Roberta w krzywym wyrazie; ni to uznania, ni to ironii.
Zachwycające — rzucił po prostu, nie podnosząc przy tym głosu i pozwolił rękom znów opaść swobodnie wzdłuż ciała, żeby ostatecznie wepchnąć je do kieszeni eleganckich spodni. Celowo nie precyzował, . c o . go zachwyca; nigdy nie lubił banałów i oczywistości. — Jezioro łabędzie, prawda? Musiałaś nie występować w ostatnim spektaklu, bo nie ma możliwości, żebym cię nie zapamiętał — dodał swobodnie, z błyskiem w oku. Tak jakby to miało jej cokolwiek powiedzieć.
A jednak Robert musiał stawiać kolejne kroki ze zdecydowanie większą uwagą niż ona przy karkołomnych akrobacjach w baletkach; od tej rozmowy miało zależeć tak wiele. Wachlarz możliwości niemal wycisnął mu powietrze z płuc.

Elena Santorini
Ostatnio zmieniony czw wrz 04, 2025 4:55 pm przez Robert Egerton, łącznie zmieniany 1 raz.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nigdy nie sądziła, że po opuszczeniu swoich rodzinnych stron kiedykolwiek powróci do niej prawdziwe znaczenie komfortu. Wbrew rzucaniu się w wir pracy i rygorowi treningów, które niekiedy sama sobie narzucała, pozwalała swojemu ciału na relaks. Wiedziała, który wieczór należało zakończyć przedwcześnie udaniem się na spoczynek, a którą noc spędzić w poszukiwaniu chwili zapomnienia. Popołudniami wygrzewała się przy basenie w blasku słońca, korzystając z przywilejów zdobytych w Toronto przyjaciół. Cieszyła się z życia na tyle, na ile pozwalała jej na to nowo zdobyta samodzielność.
Istniała jednak forma napięcia, której żadna ilość odpoczynku nie potrafiła wyzbyć z jej ciała. Taka, której nie dało się odespać, wyrolować, zalać drinkami z palemką, wypuścić z ust wraz z tytoniowym dymem, odrzucić wraz z westchnieniem uniesienia. Czegokolwiek nie zrobiła, jej umysł nie potrafił się zatrzymać. Krążył, analizując każde elementy jej codzienności. Zmuszał do wyjrzenia za okno jej apartamentu, mentalnego zanotowania samochodów, które stały zaparkowane pod blokiem i porównania listy następnego dnia. Skręcenia trzy razy w prawo zawsze, gdy wydawało jej się, że ktoś podąża za nią nieco zbyt długo. Kłamstw, które stały się dla niej odrębnym językiem - językiem, którym posługiwała się ze swobodą osoby z nim urodzonej.
Jedynym wyjątkiem był teatr.
Miejsce, do którego wchodziła niemal każdego dnia - zawsze tym samym wejściem, witając się z tymi samymi członkami obsługi. Ćwicząc na tych samych salach, z tą samą grupą osób, z którymi później występowała. Wbrew logice i rozsądkowi, nawet na scenie, w blasku reflektorów, czuła się bezpiecznie strzeżona. Nie chodziło o ochronę, która w Four Seaons sprowadzała się do uprzejmych, starszych mężczyzn niespodziewających się żadnych kłopotów. W tłumie oglądających ją osób nie dostrzegała jednostek, które mogły ją skrzywdzić. Scena stanowiła barierę, po której opuszczeniu kierowała się na zaplecze, do swojego stanowiska, a później - osobnego wyjścia, taksówki, mieszkania. W teatrze czuła się nietykalna i choć obiecała sobie, by nigdy nie przestać oglądać się za siebie, to właśnie w tym miejscu powróciła do niej namiastka psychicznego komfortu, jaki całe jej życie zapewniała jej obecność rodziny.
Jej pragmatyczny umysł nie chciał się do tego przyznać, ale jej serce przywykło do tego teatru - w sposób, w który człowiek przywiązuje się do własnego mieszkania. Nie spodziewając, by kiedykolwiek jego ściany przeniknęło zagrożenie.
Odnajdując w nim bezpieczeństwo.
Drgnęła, gdy przez salę przemknął odgłos klaskania. Jakaś pierwsza, pierwotna myśl oburzyła się na ten gest - interpretowany przez nią jako obelgę. Wypadła ze swoich fouettés, w których zresztą jej stopa podróżowała po podłodze zbyt daleko, zbyt niezdarnie. Złość trwała jedynie uderzenie serca - tyle, ile zajęło jej głowie obrócenie się w kierunku źródła dźwięku. Jej nauczycielka w Mediolanie zwykła mawiać, że na widowni każdy człowiek podziwia balet, lecz mało kto go naprawdę rozumie - w jego oczach prawdopodobnie wszystko wydarzyło się tak, jak miało, bądź widział, że wyłącznie ćwiczy, samotnie, niedbale, nie przywiązując do tego serca.
Choć przywiązywała.
Lampy na scenie nie świeciły nawet w połowie tak mocno jak podczas spektakli, lecz i tak spowijały sylwetkę nieznajomego w półmroku. Wychwyciła w nim zarys jego postury, dobrze zbudowane ciało schowane pod eleganckim odzieniem - i blask w oczach, z którymi spoglądał w jej stronę gdy ciemne tęczówki wychwytywały jasność sceny. Przez krótką chwilę błądziła wzrokiem po jego twarzy, usiłując przypisać ją do którejś, która byłaby dla niej znajoma - szybko jednak doszła do wniosku, że nigdy wcześniej go nie widziała. Jego dostęp do teatru w godzinach zamknięcia i dobrze skrojone spodnie, w których kieszeniach zniknęły męskie dłonie, podpowiadały jej, że musiał być jednym z ważnych gości. Sponsorów, których notorycznie przyprowadzał do teatru jego właściciel, pozwalając im krążyć po pomieszczeniach i nagabywać baletnice jeśli miało to przekonać ich do inwestycji.
Skinęła lekko w podziękowaniu za komplement - ponieważ choć nie odnosił się precyzyjnie do jej pracy, w taki sposób go odebrała - nie potrafiłaby w inny.
- Zawsze myślałam, że dla oglądających z widowni wszystkie jesteśmy z daleka tancerkami, które da się rozróżnić wyłącznie po kostiumie - odparła skromnie, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając, jakoby rok temu uczestniczyła w występach - sugerując wręcz, że mógłby jej nie zauważyć, gdyby tam była. Jakby istniała wersja rzeczywistości, w której mogłaby wmieszać się pośród inne tutaj - na scenie, na której jej zadaniem było błyszczeć, było ż y ć.
Skromność nie była cechą, z którą się urodziła. Była czymś nabytym, jak miękkość wyrzeźbiona w miejscu, w którym wcześniej tkwił ostry kąt. Jej matka ubolewała nad każdym, najmniejszym wyrazem jej samozachwytu, z roku na rok tępiąc każdy jej objaw. W ciągu swojego życia Santorini sprawiła, by przychodziła jej naturalnie - nie zniszczyło to jednak zaszytego w jej sercu ego.
- Musi być pan wielkim fanem baletu - dodała polubownie, ani myśląc by pójść za jego przykładem i przejść na ty. Nie miała pojęcia, czy samo rozpoznanie jednej z najpopularniejszych ścieżek dźwiękowych i bycie na spektaklu rok wcześniej zaliczało się do bycia fanem - wiedziała zaś, że większości osób wystarczała powierzchowność rozmów, po której lawirowała ze swobodą.
Mówiąc wszystko, a jednocześnie nic.

Robert Egerton
meow
nuda
39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Choć muzyka przestała grać, a sceniczne światła były wyłączone, dla Roberta Egertona dopiero teraz zaczynał się prawdziwy spektakl, a główną rolę miała w nim odegrać smukła dziewczyna w żałobnym trykocie; ubrana w sam raz na swój . p o g r z e b , . który nigdy się nie odbył.
Nie miał jednak czasu na zastanawianie się jak, do cholery, do tego doszło ani na przeklinanie ludzi, którzy nie zrobili porządku z tym niedopatrzeniem całe lata temu, pozwalając temu ewidentnemu błędowi w systemie biegać wolno po świecie. To wszystko Robert odłożył na później, przesunął w czasie, do momentu aż znajdzie się znowu w domu. Teraz zaś skupił całą swoją uwagę na Elenie Santorini; na osobie z krwi i kości, która do wczorajszego wieczoru była tylko jednym z wielu duchów przeszłości, istnieniem na sumieniu, które nieszczególnie to sumienie obciążało.
Dlatego stojąc przed nią, przyglądał się jej jak drapieżnik, z niemoralną przyjemnością wychwytując kolejne podobieństwa do zdjęcia. To była ona. To . m u s i a ł a . być ona; starsza o kilka lat wersja dziewczyny ze zdjęcia, której wyrok śmierci własnoręcznie podpisał, zanim los okrutnie z niego zadrwił. A ponieważ ją obserwował, ciężko byłoby przeoczyć, jak dziewczyna wypadła z rytmu przy obrocie oraz coś z nerwowego napięcia czającego się w geście, którym kazała wyłączyć ścieżkę dźwiękową. Równie ciężko byłoby doszukiwać się ufności w kimś zaskoczonym podczas prywatnych ćwiczeń, a mimo to wydała mu się niemal płochliwa; zbyt powściągliwa, za mało oburzona i niezainteresowana powodem, dla którego osoba nieuprawniona do przebywania na sali nie tylko przygląda się jej solowej próbie, ale też w niej przeszkadza. Zbyt ostrożna, niedostatecznie . ż y w a .
Na dźwięk tych skromnych i podszytych pogardą słów — ach, wyczuł ją, mimo że zdradzała ją tylko jedna, łatwa do przeoczenia nuta, kryjąca się pod ugrzecznioną formułką — Robert uśmiechnął się nawet szerzej, z przyjemnością wychodząc wyzwaniu naprzeciw. Radził sobie ze słowami; ciężko byłoby go pokonać w tej grze, zwłaszcza tak kiepską zagrywką.
Trzydzieści dwa fouettés w tej sztuce wykonuje tylko Czarny Łabędź, a nawet największy ignorant musiałby tę postać zapamiętać i to nie ze względu na kolor trykotu — odbił piłeczkę, specjalnie się przy tym nie wysilając, a po tych słowach lekko przechylił głowę w bok, nie spuszczając wzroku z dziewczyny nawet na ułamek sekundy. W jego swobodnej postawie, enigmatycznym uśmiechu i dłoniach schowanych w kieszeniach nie dałoby się doszukać ani jednej agresywnej nuty; jedynie oczy musiałyby go zdradzić — gdyby tylko Elena Santorini mogła zajrzeć w ich głąb — bo to tam czaiła się bestia. Ale stojąc wyżej, w świetle przytłumionych reflektorów, na to nie miała obecnie szans. — Chociaż być może fani baletu — nadał powtarzanym po niej słowom nieco rozbawionego tonu, po czym kontynuował swobodnie: — z ostatnich rzędów rzeczywiście rozróżniają tylko stroje. Natomiast ja, cóż, nieszczególnie nim jestem. — Wzruszył ramionami.
Odpowiedział tym samym na niezadane pytanie — ponieważ w jej ustach było tylko butne stwierdzenie. I nie mijał się z prawdą; Robert faktycznie nie był znawcą ani teatru, ani baletu, choć jednocześnie daleko mu było do przeciętnego ignoranta. W tych kilku słowach kryło się coś z prostoty, może nawet obojętności, jakby niczego nie robił sobie z faktu, że właśnie miał przed sobą baletnicę, albo jakby nie zależało mu na zaimponowaniu jej fałszem.
Interpretację pozostawiał — jak zawsze — rozmówcy.
Zdecydowanie bardziej interesują mnie ludzie i ich morderczy wysiłek stojący za jego pięknem — wypalił, odpychając się biodrem od oparcia fotela, żeby stanąć prosto na obu nogach. Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, a później kolejny; aż jego potylica i kark znalazły się w złotej poświacie padającej na scenę pod ostrym kątem z góry. — A z mojej obserwacji wynika, że ci decydujący się na występowanie na scenie rzadko zadowalają się przeciętnością. Szczególnie ci, którzy ćwiczą samotnie, kiedy reszta tancerzy odpoczywa. Może się mylę? — zapytał i zrobił pauzę, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. — Jesteś primabaleriną czy ćwiczysz do roli, w której chciałabyś wystąpić?
To pytanie było ciche, nienachalne, bardziej przesycone intensywną ciekawością kryjącą się na dnie źrenic Roberta niż perfidną kpiną. W jego przypadku wszystko zależało od intonacji; tym samym zdaniem potrafiłby wypowiedzieć przekonujący komplement oraz paskudną obelgę, odróżniając je od siebie wyłącznie tonem głosu.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nawet największy ignorant zapamiętałby postać t y t u ł o w ą w sztuce, na którą świadomie zakupił swoje bilety - ale instynkt podpowiadał jej, że niekoniecznie liczyłby obroty nie wiedząc nawet, w którym momencie się rozpoczną. W subtelnej uwadze mężczyzny chowało się coś jeszcze - coś, co wślizgnęło się pod jej skórę, pozostawiając po sobie ślad. Wiedział, że wypadła z obrotów i choć w oczach kogoś innego interpretacja jego słów pozostałaby niewinna, w oczach jej chorobliwej perfekcji przypominała głęboko podszytą drwinę. Nie taką, która miała obrazić - ale taką, która miała uświadomić drugą osobę o tym, że dostrzeżono jej pomyłkę. Nie było ich trzydziestu dwóch, jedynie dwanaście - jak każdy miesiąc, który spędziła w tym przeklętym mieście w tęsknocie za gorącymi, Włoskimi nocami i zapachem kwiatów kwitnących pod oknem jej pokoju.
Odpowiedź mężczyzny na ułamek sekundy zbiła ją z tropu, zmuszając, by wzrokiem powróciła do skrytego w półmroku gościa, tym razem przyglądając mu się z większym skupieniem. Rzadko kiedy natrafiała na inwestorów, którzy wyrażali jakiekolwiek, prawdziwe zainteresowanie baletem wykraczające ponad tancerki wchodzące w jego skład. Nie spodziewała się, by zagadujący ją w trakcie treningu obcy wchodził w polemikę, zamiast tego będąc przygotowaną na standardową konwersację, stałe pytania, na które miała równie stałe i nieinteresujące odpowiedzi. Marzyła o tańcu całe swoje życie. W Four Seasons sala jest nieustannie wypakowana ludźmi gdy występowała. Ludzie kochają sztukę, a czy istnieje piękniejsza forma jej wyrażania niż na deskach teatru, w ponadczasowym brzmieniu Czajkowskiego?
- Musi mi pan wybaczyć - uśmiechnęła się lekko, dziewczęco, nadając prawdziwej skruchy swoim słowom, która nie potrafiła sięgnąć jej teatralnego serca. Głęboko w jej słowach chowały się resztki wyplenionego, Włoskiego akcentu - na tyle małe, by Kanadyjczyk zrzucił je na karb interesującego dialektu czy sposobu wymowy. Na tyle wielkie, by ktoś, kto usłyszał je raz w przeszłości nie pomylił ich z niczym innym. - Nie miałam przez to niczego złego na myśli.
Przekrzywiła lekko głowę, w półświadomym odruchu naśladując jego własne zachowanie. Dostrzeżenie przez niego skrytej w jej słowach, pogardliwej nuty instynktownie wyostrzyło jej zmysły, rozluźniło odrobinę sylwetkę - wcześniej spiętą, gotową do zwyczajowego ukłonu, powrotu do tańca z czujnym spojrzeniem obcej osoby na sobie. Skryta w połyskującym spojrzeniu ciemnych tęczówek inteligencja zmusiła ją do zrzucenia fasady, choć pod pierwszą z nich zawsze chowały się dziesiątki następnych. Przyglądała się jego badawczemu spojrzeniu, odwzajemniając je własnym o podobnym charakterze. Śledziła jego ruch gdy oderwał się od krzesła, o które wcześniej stał oparty - gdy ruszył w stronę podwyższenia w nagłym, przepełnionym pewnością siebie geście. Podświadomie wiedziała, że gdy dystans pomiędzy nimi został skrócony, że gdy podszedł do j e j sceny, wkroczył w j e j krąg światła ze spojrzeniem tak intensywnym, powinna tkwić w pełnionej przez siebie roli. Zapewnić, że każda baletnica w Four Seaons wykonywała tę samą pracę, co ona. Każda wkładała w to morderczy wysiłek i zasługiwała na życie w blasku, który padał na Santorini.
Ale głęboko pod wyuczoną skromnością, pod maską wycofania i potrzebą wtapiania się w tłum wszędzie poza teatrem, w jej sercu od zawsze chowała się brzytwa drapieżności. Brzytwa, którą ostatnie miesiące wyostrzyły, a która nagle wysunęła się w kontakcie z inteligentnym spojrzeniem i s u g e s t i ą, jakoby mogła być kimkolwiek innym, jak nie primabaleriną.
- Zdziwiłby się pan, jak wiele osób odnajduje w przeciętności osobliwy rodzaj spełnienia - odrzekła zamiast wszystkich tych rzeczy, które powinna. Podeszła bliżej, bezszelestnie przesuwając się po deskach teatru w stronę obcego. Światło reflektorów, które padało na jej sylwetkę, jednocześnie malowało jego własną głębszym cieniem. Skoro był takim s p e c e m, by pamiętać, ile powinna wykonać obrotów, jaką rolę ćwiczyła i oglądać spektakle z pierwszych rzędów publiczności, jej twarz musiała być dla niego znajoma i choć sama rozpoczęła tę grę, nie spodobała jej się wymierzona w nią piłka. - Wydaje mi się, że doskonale wie pan, kim jestem - dodała z beztroską, a gdy podświadomie, lekko pochyliła się w jego stronę, niesforny kosmyk wciąż niezacementowanych włosów wydobył się z jej ciasno upiętego koka.
Zdmuchnęła go, prostując się z powrotem i odwracając. W niewinnych słowach mężczyzny dostrzegała zniewagę, choć posiadała na tyle trzeźwości myślenia by widzieć też absurd własnych oczekiwań. Odkąd przybyła do Kanady, jej życie zdawało się być niekończącą się batalią pomiędzy trzymaniem się cieni a łaknięciem uwagi pośród scenicznych świateł.
Ale byli w jej teatrze. Tutaj nie miała jedynie przeżyć - tutaj miała ż y ć.
- Nie wyobrażam sobie, by wiele interesujących rzeczy czekało na gościa w zamkniętym teatrze - rzuciła, z mniejszą uwagą niż wcześniej. Odwróciła się, wręcz ostentacyjnie, powoli wracając na środek sceny w wyraźnej sugestii, że powinna wrócić do swoich ćwiczeń - by następnie, wbrew tej sugestii, odwrócić się i spojrzeć na nieznajomego przez ramię. - Czy mam kogoś dla pana zawołać?

Robert Egerton
meow
nuda
39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Oczywiście, że miałaś.
A jednak to nic — to nawet . l e p i e j .
Ta przelotna myśl jedynie przecięła umysł Roberta, ale ostatecznie uznał kolejny bezpłciowy, grzecznościowy zwrot dziewczyny za nieistotny i puścił go mimo uszu, nie poświęcając mu nawet skrawka swojego cennego zainteresowania. Znalazł się już tak blisko podestu — stojąc na podłodze, ten sięgał mu nieco powyżej piersi — że nie miał najmniejszego problemu z uważnym przyglądnięciem się dziewczynie stojącej na scenie. Dlatego zamiast skupić się na słowach — skupił się na uśmiechu.
Zdjęcie zagrzebane na dnie szuflady Egertona nie mogło oddać subtelnej, choć nieoczywistej urody Eleny Santorini w rzeczywistości. Mimo że większość mężczyzn w jego wieku — ci, którym przypisywano kryzys wieku średniego — i sytuacji pazernie pożerałoby wzrokiem jej ciało w cienkim materiale trykotu, Robert skupił się na jej twarzy w sposób daleki od jakiegokolwiek erotycznego podtekstu. W jego postrzeganiu córka Lorenzo była młodą kobietą i wyglądałaby niemal dziewczęco z tym swoim skruszonym spojrzeniem, gdyby tylko z całości obrazka wyciąć jej oczy; bo jak w każdych innych, także w jej źrenicach skrywał się wiek jej duszy. Niewłaściwa dla metryki dojrzałość, niewynikająca z przeżytych lat, ale z życiowych doświadczeń i wyborów, których większość dziewczyn w jej wieku nie musiało podejmować. A także, przez ułamek sekundy, coś jeszcze. Coś ostrego.
Coś, co bardzo mu się podobało, zapewne . z a . bardzo.
Być może Robert widział to wszystko tylko dlatego, że już znał tę tragiczną historię zapisaną w jej ciele; być może dodawał jej coś, czego wcale nie posiadała. Nie miało to jednak w tym momencie większego znaczenia, bo o tym zamierzał się dosadnie przekonać w nadchodzących tygodniach i miesiącach. Bo dotarło do niego z całą mocą, że nie nie może odpuścić takiej okazji.
Zadarł głowę wraz ze wzrokiem, kiedy Elena podeszła w jego stronę, patrząc na niego z góry w aureoli złotego światła. Na dźwięk jej kolejnych słów Robert się uśmiechnął wyjątkowo szczerze, choć nie z powodu samego ich sensu — a raczej faktu, jak blisko padł przypadkowy strzał oddany z jej ust; i jak daleko jednocześnie. W jednym mrugnięciu pod powiekami zarysowała się twarz Christophera, a we wnętrzu czaszki rozeszło się odległe echo dźwięku jego głosu; jakby od ostatniego spotkania minęło zaledwie kilka dni, a nie całe lata. Zaskoczył go własny grymas na twarzy — wyrwał się spod całkowitej kontroli, jaką Robert sprawował nad swoim ciałem — niemal tak samo, jak zaskoczyła go głęboka prawda zawarta w prostym zdaniu dziewczyny, która wyglądała na zbyt ułożoną, zbyt grzeczną i dopasowaną, żeby była taką naprawdę.
Przeciętność mierziła Egertona bardziej niż nieudacznictwo.
A intuicja kazała przypuszczać, że ją również.
Z tą myślą pozwolił własnemu spojrzeniu zsunąć się niżej, po opadającym kosmyku włosów i dalej w dół, po szyi, żeby ostatecznie wzrokiem musnąć elegancko zarysowane obojczyki ponad linią materiału trykotu. Żaden punkt tej wędrówki nie był przypadkowy ani sumą wypadków; raczej zaplanowaną z rozmysłem trasą pod pozorami chwili zapomnienia. Skrzywił się nieznacznie — i równie teatralnie — kiedy Elena się wyprostowała i dodała kilka słów wbijających się w brzuch irracjonalnym lękiem.
Nie było szansy, żeby się zdradził, więc jak?...
Odepchnął od siebie tę myśl. Nie. Nie miała prawa . w i e d z i e ć . . A jednak z każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie, Robert był coraz bardziej zaintrygowany. Nawet, kiedy nonszalancko wyrzucała go z sali, obracając się do niego plecami i odchodząc tam, gdzie nie mógł za nią podążyć. Egerton siłą zdusił narastającą w ciele ekscytację i skupił się na zadaniu.
Nie trzeba — odparł cicho na jej pozornie uprzejme pytanie, głosem całkowicie wyzutym z czegoś tak prymitywnego jak uraza, zażenowanie czy skrucha. Nie cofnął się przy tym, ale też nie zrobił więcej ani jednego gestu wprzód. W stronę sceny. W . j e j . stronę. — Znalazłem już wszystko, co mogłoby mnie tutaj zainteresować.
Pozwolił tym słowom miękko osiąść w zalegającej na sali ciszy — czy raczej tej między nimi. Ta w budynku była ciszą wyłącznie pozorną, ponieważ cały teatr zdawał się żyć mimo braku gości; w ostatnich rzędach krzątali się zajęci pracą technicy i oświetleniowcy, z korytarza dobiegały dźwięki rozmów, gdzieś z dalszych pomieszczeń docierała nawet mocno stłumiona i zniekształcona muzyka z innej próby.
Chciał, żeby sens tego stwierdzenia dotarł do niej; wbił się w tkankę mózgu; zostawił po sobie ślad. Jakiś. Jakikolwiek, byle tylko o nim nie zapomniała.
Nawet jeśli, rzecz jasna, nie zamierzał jej dać o sobie zapomnieć.
A później wyciągnął dłonie z kieszeni spodni, przeszukał wewnętrzną kieszeń marynarki, skąd wyjął niewielki notes i długopis. Nie zważając na nic — przede wszystkim zaś na wyproszenie stąd — bez pośpiechu zapisał na pierwszej stronie numer telefonu, datę, godzinę i adres prywatnej przystani, w której zacumowany był jego jacht. Następnie wyrwał kartkę z cienkiego pliku i przesunął ją po deskach sceny, niespiesznie w głąb.
Różnica między przeciętnością a wybitnością często sprowadza się do skali ryzyka, jakie jesteśmy w stanie podjąć. — Oczy Roberta tym razem błyszczały niemal figlarnie, a uśmiech wydawał się rozbrajająco szczery. Nawet się jej nie przedstawił; cóż za ryzyko podawał właśnie kobiecie młodszej od siebie o ponad dekadę. A jednak nie potrafił ujarzmić chęci przekonania się, czy je podejmie. — Organizuję przyjęcie w następną sobotę. Byłbym zaszczycony, gdybyś się na nim pojawiła — dodał w ramach jedynego wyjaśnienia, a następnie schował notatnik i długopis, po czym cofnął się od krawędzi podestu.
Nie umknął mu ani fakt, że wciąż mówiła do niego per „pan”, ani charakterystyczny, choć dobrze maskowany akcent, co nie znaczyło, że zamierzał komentować choć jedną z tych kwestii. Tym bardziej jednak nie zamierzał o nich zapominać.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Dopiero z bliska mogła przedrzeć się przez kontrast, którym ostre światło chowało jej rozmówcę w mroku. Od samego początku ich interakcji podświadomie kontemplowała, czy widziała go w tym miejscu wcześniej - swoboda, w której przebywał w zamkniętym teatrze i jego wiedza na temat baletu wyraźnie wskazywała jej, że musiał bywać na sztukach. Z jaskrawo oświetlonej sceny widownia była dla niej jedynie czernią, w której chowało się coś żywego, co reagowało z zachwytem na każdy jej ruch i wstrzymywało oddech, gdy przymierzała się do wykonania najtrudniejszej sekwencji. W tej czerni nie sposób było dostrzec orkiestry, miejsca w rzędach traciły na znaczeniu - pierwszy, ostatni, wszystkie zlewały się w jedną, ciągłą całość. Nigdy też nie spotkała go na zapleczu, ani na przyjęciach przeznaczonych dla inwestorów i największych fanów, na których dziesiątki osób łaknęły przebywania w jej towarzystwie. W tej krótkiej chwili, w której znalazła się na krawędzi podestu, a przestrzeń między ich dwójką drastycznie zmalała, przekonała się też, że z pewnością nie wpadła na niego przypadkiem.
Nie należał do mężczyzn, których łatwo było wyrzucić z pamięci.
Jej wzrok prześlizgnął się po jego ostrych rysach twarzy, po jednym, niesfornym kosmyku ciemnych włosów opadającym na jego czoło - zaburzającym perfekcję jego wizerunku w sposób, przez który z trudem oderwała od niego spojrzenie. Stojąc ponad nim, na podwyższeniu sceny, miała okazję przyjrzenia się mu z góry - coś, czego ewidentnie nie byłaby w stanie powtórzyć biorąc pod uwagę różnicę w ich wzroście. Santorini znała się na ubraniach i nie potrafiła też nie dostrzec eleganckiej, idealnie skrojonej marynarki na jego barkach. Zgadywała, że jest biznesmenem - jak wielu innych, którzy doceniali sztukę baletu i inwestowali w swój dobry wizerunek. W jego ubiorze i sposobie, w jaki układało się jego ciało, brakowało jednak nachalnej ostentacji bogacza - tkwiła w nim lekkość człowieka, który nie przejmował się tym, czy robi wrażenie.
Po prostu je robił.
Nim wyprostowała się i wycofała z powrotem na dystans, który zapewniał jej pełną kontrolę, zauważyła coś jeszcze - cień, który prześlizgnął się po jego twarzy gdy usłyszał odpowiedź. Niezidentyfikowana emocja, która falą przemknęła po jego idealnie opanowanej mimice pozostawiając po sobie grymas. Chwila była krótka, ulotna, a jednak dostrzeżenie jej wzmocniło jej ciekawość. Gdy odwróciła się do niego tyłem i ruszyła ku środku sceny, jej serce biło nieco szybciej, niż powinno i niemal p r a g n ę ł a, by zatrzymał ją nim wróci do swoich zajęć.
Nie wiedziała co zagościło w jej trzewiach gdy spojrzała na niego przez ramię. Wyczuła nić porozumienia łączącą ich ze sobą pomimo powierzchownych słów, w których wnętrzu gdzieś głęboko zaszyte było inne znaczenie. Otaczała go aura tajemnicy, w jego oczach błyszczało wyzwanie - a intensywność jego spojrzenia przypominała ostre światło reflektorów, pod którym cała reszta świata zlewała się w mrok.
Uderzenie, które odebrało jej wszystko w Mediolanie z jej perspektywy było nagłą eksplozją - a nie z daleka nadciągającą falą. Może gdyby potrafiła dostrzegać niebezpieczeństwo wokół siebie, gdyby ktoś nauczył ją tego wcześniej nie owijając szczelną bańką bezpieczeństwa, wiedziałaby, że to nie ekscytacja była tym nienazwanym uczuciem w jej brzuchu - a wrzask intuicji, każącej jej zignorować położoną przez niego kartkę, ku której uciekł jej wzrok.
- Nie uczęszczam na przyjęcia osób, których nie znam - skłamała leniwie, jak nagroda będąca niemal na wyciągnięcie ręki, ale wciąż zmuszająca do wykonania większej ilości kroków. Pochyliła się, udając, że poprawia wstążkę trzymającą jej buta, pozwalając tej względnej ciszy zagościć pomiędzy nimi na krótką chwilę. - A pan nawet się nie przedstawił.
Dopiero gdy się wyprostowała, wciąż ignorując położoną przez niego kartkę, zwróciła się w jego stronę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Jej usta wygięły się w kokieteryjnym uśmiechu gdy zmarszczyła brwi, mierząc go wzrokiem przepełnionym udawaną podejrzliwością.
- Nie wiem, czy młoda kobieta taka jak ja powinna chadzać w obce miejsca z nieznajomym mężczyzną - westchnęła, jak gdyby nie wchodziła do samochodów osób, których poznawała przypadkiem, szukając wyłącznie jednego celu. Przekrzywiła głowę, a jej brew uniosła się ku górze w niemal konspiracyjny sposób. - Czy planuje mnie pan zamordować?

Robert Egerton
meow
nuda
39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie miał pojęcia, czy to wystarczy. Czy zaskoczenie jej w zamkniętym teatrze podczas samotnych ćwiczeń, krótka wymiana zdań — choć intensywniejsza niż początkowo zakładał i najeżona głębszym znaczeniem niż się spodziewał — oraz kilka pociągłych wymienionych spojrzeń — nawet jeśli ich ciężar osiadał przyjemnie na dnie żołądka — mogłoby spowodować, że Elena złapie haczyk, na którego zaostrzonym końcu Robert bezlitośnie zawiesił przynętę. A jednak nie potrafił pozbyć się przyjemnego uczucia satysfakcji kłującego w bok, kiedy się jej przyglądał; kiedy jej słuchał; kiedy odruchowo i jakby bez udziału własnej woli odczytywał sygnały wysyłane przez to wyćwiczone baletem ciało.
Nawet jej nonszalancja i lekceważenie ważyły więcej. A jednak to czyniło zadanie tylko wyłącznie bardziej interesującym; rzeczy, które przychodziły bez wysiłku, nie miały dla Roberta zbyt wielkiego znaczenia.
Pokiwał głową z uznaniem, kiedy złapała go na tym, że się jej nie przedstawił, choć nie był to bynajmniej przypadek. I choć pewnie dziewczyna nie mogła tego gestu zauważyć, zajęta baletką, która — na jego oko — i tak leżała na jej stopie idealnie, z wyglądającą na niewymuszoną perfekcją; prawdopodobnie przewrotnie właśnie z powodu tego, jak wiele wysiłku w tę perfekcję wkładała. Z odpowiedzią poczekał, aż Elena się wyprostuje, aż znów na niego spojrzy i ich wzrok się skrzyżuje; żeby mieć pewność, że zauważy jego swobodne rozbawienie, które utrzymywało uśmiech na ustach.
Cóż to by było za ryzyko, gdybyś mogła wygooglować moje nazwisko? — Dopiero wtedy zapytał, choć tylko retorycznie.
On też — a może on szczególnie — umiał nie odpuszczać tego, na czym mu zależało. A w tym momencie zależało mu również na tajemnicy; na pozostawieniu po sobie wrażenia podobnego do ulotnego zapachu perfum utrzymującego się w powietrzu na długo po tym, jak osoba je nosząca opuściła pomieszczenie. O irytujący posmak obecności, którego nie da się zapomnieć. I uważał, że przedstawienie się jej teraz zrujnowałoby tę interesującą koncepcję.
Parsknął śmiechem na dźwięk jej kolejnych słów; był to niecodzienny dźwięk w jego wykonaniu, ponieważ Robert Egerton rzadko się śmiał. Jeszcze rzadziej zaś śmiał się szczerze.
Blisko, dziewczyno. . C h o l e r n i e . blisko.
Należę do tych okropnie staromodnych ludzi, którzy wolą podziwiać piękno, zamiast je bezmyślnie niszczyć. Chociaż wydaje mi się, że z dnia na dzień to grono jest coraz mniejsze w naszym społeczeństwie — odparł jedynie, darując sobie czcze zapewnienia, że przy nim jest bezpieczna, bo jaką wagę mogłyby mieć dla niej obietnice obcego faceta, który odmówił podania swojego nazwiska? Użył więc tylko takich słów, które miały znaczenie.
Bo z pewnością Elena Santorini była . p i ę k n a . . Nie tylko ze względu na przykuwające uwagę rysy twarzy, które ciężko przeoczyć w tłumie innych, podobnych do siebie kobiecych twarzy zlewających się w szare, bezpłciowe tło ani nie wyłącznie przez smukłe i giętkie ciało zmuszone do posłuszeństwa latami żmudnych treningów, ćwiczeń rozciągających i wzmacniających mięśnie do wykonania najbardziej karkołomnych écarté, ale ze względu na otaczającą ją — trudną do zdefiniowania — aurę. Dla prawdziwych znawców to właśnie w niej musiało się kryć jej najbardziej zapierające dech w piersiach piękno, choć większość ludzi nie sięgała tak głęboko, zadowalając się przyjemną powierzchownością i kilkoma słodkimi uśmiechami. Robert nie należał do tego grona i przynajmniej w tej jednej kwestii rzeczywiście nie kłamał.
Jakże jednak los musiał kochać ironię, że właśnie przy takiej dziewczynie nie chodziło zupełnie o to piękno, o którym mówił z takim przekonaniem i którego blask odbijał się w oczach mężczyzny niemym podziwem, kiedy ich spojrzenia wciąż się jeszcze krzyżowały gdzieś ponad deskami teatralnej sceny.
Przez chwilę mężczyzna wyglądał tak, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze — coś fundamentalnego — ale ostatecznie z tego zrezygnował. Wycofał się o kolejny krok, tym samym wychodząc z kręgu scenicznych reflektorów i znów tonąc w przyjemnym półmroku.
Będę na ciebie czekał — dodał miękko.
I to, być może, była właśnie obietnica.
koniec
Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
ODPOWIEDZ

Wróć do „Four Seasons Centre for the Performing Arts”