-
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻeńskietyp narracji3os.czas narracjiprzeszłypostaćautor
- Słyszałaś, że wczoraj pół miasta było sparaliżowane, bo łoś pojawił się w centrum? Nie wiem komu bardziej współczuję… zwierzęciu, tym którzy musieli go wyprowadzić, czy tym którzy utknęli w korkach. – na szczęście ominęło ją to całe szaleństwo i jej punktualność na tym nie ucierpiała. Teraz też pojawiła się u przyjaciółki o czasie – dokładnie tak jak mówiła, że będzie. Co do minuty! Tak jak obiecała miała też ze sobą coś do jedzenia, które zaczęła wyjmować z toreb jak tylko dotarła do kuchni, rozkładając na blacie kolejne papierowe pudełka w chińskie wzroki – Przyniosłam chińszczyznę, może być? – spojrzała jednak na Darling podejrzliwie zdając sobie sprawę, że nawet nie zapytała… powinna zapytać, prawda? Albo powinna wiedzieć? Próbowała przekopać dyski pamięci, czy dziewczyna kiedykolwiek wspominała, że nienawidzi chińszczyzny, ale albo nic takiego nie miało miejsca albo Valentine miała okropną pamięć.
– I masz już jakieś informacje kiedy będziesz mogła wracać do pracy?
teddy darling
-
easy, tiger, don't you cry
people gonna love you, then thy're gonna leave you
that's just the way of life
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
I wbrew temu, co myślała Iris, Darling nie zamierzała porzucać dotychczasowej profesji z tego powodu. Gdyby chciała robić coś innego, nigdy nie zdecydowałaby się zostać strażaczką. Ludzie musieli to zrozumieć. Albo i nie, jak na przykład rodzice Teddy, którzy szanowali jej decyzje, ale ich nie rozumieli i codziennie drżeli, czy ich córka wróci ze służby w jednym kawałku.
— Słyszałam — odparła na wieść o łosiu, bo w lokalnych mediach nie trąbili o niczym innym, jak o leśnym zwierzu w centrum Toronto. — Ciekawe, co nim kierowała, nie? — podążyła do kuchni za Valentine i zaparła się o blat, obserwując, jak ta wyciągała z torby jedzenie na wynos. — W sensie, co musiało strzelić takiem łosiowi, żeby nieustraszenie ruszyć w miasto? — pokręciła z niedowierzaniem głową, krótką zaraz jednak pokiwała ochoczo, dając przyjaciółce do zrozumienia, że chińszczyzna brzmi spoko. No bo kto nie lubi chińskiego żarcia? Chyba tylko ktoś niespełna rozumu.
A żeby podkreślić trafność jej decyzji, od razu sięgnęła po jedno kartonowe pudełko oraz zestaw pałeczek, po czym otworzyła je i nawinęła na noodle.
— Zajebiste — skwitowała krótko, ale zamiast usiąść na stole, sięgnęła po kilka innych opakowań, a następnie obróciła się na pięcie w kierunku strefy relaksu, czyli zwykłego salonu mieszczącego się zaraz za otwartą kuchnią. — Chodź, rozłożymy się na kanapie — rzuciła zachęcająco, kierując się w stronę dużej sofy.
Gdyby nie to, że czasami jeszcze szumiało jej w uszach, nie miała na sobie żadnych śladów po eksplozji bomby. Wprawdzie musiała mieć zszywane ramię, ale to akurat nie był pierwszy raz, kiedy na jej ciele zostawały blizny.
— Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu. Tak obiecał Howie — westchnęła ciężko, nawiązując do decyzji Howiego Whitmana, który zarządzał ich jednostką. — Liczę na to, że nic się po drodze nie wykrzaczy. A co z tobą? Kiedy będziesz miała jakieś wolne, hm? — podniosła na nią wzrok znad pudełka z chińszczyzną. Obie wiedziały, że wpierw musiałoby się wydarzyć jakieś nieszczęście, żeby Iris mogła wziąć urlop. Akurat pod tym względem ich prace były bardzo podobne.
Iris Valentine
-
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻeńskietyp narracji3os.czas narracjiprzeszłypostaćautor
- Może wcale nie był nieustraszony… może po prostu chciał zrobić coś głupiego, nie? – zawsze można przecież wybrać sobie głupi zawód… wyjechać na wojnę albo wchodzić do palących się budynków, heh – Albo był zagubiony… w każdym razie strasznie mi go szkoda. I na jego miejscu po czymś takim już nigdy nie wychodziłabym z lasu. – dziwiła mu się, że w ogóle to zrobił!
Wzięła swój kartonik z żarciem i ruszyła za Darling w kierunku kanapy, na której bardzo chętnie się zapadła, opierając się o poduszki a wzrok kierując w stronę przyjaciółki po drugiej stronie mebla.
- Już w przyszłym tygodniu?! – wyrzuciła z siebie zbyt głośno, zbyt… emocjonalnie i od razu poczuła na sobie spojrzenie Teddy – Dobrze, wiem, przepraszam – wolną od pudełka rękę uniosła w poddającym się geście – Wiem, że chcesz wrócić do pracy, a siedzenie w domu jest najgorsze. – tego była akurat całkowicie świadoma. Nienawidziła siedzieć w domu, nienawidziła bezczynności… tej świadomości, że była bezużyteczna – a tak się właśnie czuła, gdy chorowała. Znowu to jednak były jej podwójne standardy… i nawet nie było jej za to wstyd! – I nie wiem… chyba nie czuję potrzeby brania wolnego. Jakiś czas temu dostałam… zaproszenie na mały wypad za miasto, ale nie wiem, co z tego wyjdzie. – wzruszyła lekko ramionami, bo nie zamierzała sobie robić głupich nadziei, żeby się nie rozczarować. Nienawidziła uczucia rozczarowania – szczególnie facetami! – Na pewno nie zamierzam brać urlopu póki typ nie będzie stał z zapakowaną torbą pod moim blokiem! – nie zamierzała ryzykować, że będzie tą, która czeka – I to tak naprawdę mało istotne… lepiej powiedz mi, co z tym uchem? Dokucza ci jeszcze? Obejrzał cię neurolog, prawda? I laryngolog? I najlepiej wszyscy święci? – paranoiczka! I nadal tego nie żałowała.
teddy darling
-
easy, tiger, don't you cry
people gonna love you, then thy're gonna leave you
that's just the way of life
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— Ciągle o tym trąbią — powiedziała, z myślą o łosiu, który zapragnął zrobić sobie wycieczkę po Toronto. — Mnie dziwi, że służby dalej jeszcze nie zdołały go złapać, zabezpieczyć i odwieźć do lasu — westchnęła, bo gdyby to od niej zależało, już dawno zajęłaby się zwierzęciem. Bo może Iris miała rację, może łoś był totalnie przerażony i zdezorientowany, a w dodatku nie potrafił odnaleźć drogi do domu?
Umieściła sobie noodle w ustach i ściągnęła brwi, nie rozumiejąc zaskoczenia przyjaciółki. Darling wiedziała, że to wynikało ze zwykłej, szczerej troski, ale spodziewała się chyba bardziej entuzjastycznej reakcji.
— Nie jestem umierająca, Iris — zaznaczyła, tak na wszelki wypadek, gdyby Valentine nie zauważyła, że nie spotkały się przy jej łożu śmierci. — Bez obaw, jeśli nie czułabym się na siłach, na pewno przedłużyłabym sobie zwolnienie. Ale czuję, że jest gotowa. Takie bezczynne siedzenie niczego nie zmieni — dodała, bo nie było nic gorszego, od siedzenia pośród czterech ścian i zastanawianie się nad tym, co by było, gdyby. A im więcej Teddy myślała, tym zżerały ją coraz większe wyrzuty sumienia.
Już nawijała kolejną porcję makaronu na pałeczki, ale wzmianka o wypadzie za miasto sprawiła, że zaprzestała tej czynności i przyjrzała się uważnie Iris.
— Wypad za miasto? — zainteresowała się od razu. — A z kim? I dlaczego nie ze mną? — zmrużyła oczy, chociaż nie od dziś wiedziała, że Valentine woli towarzystwo jakiś tam typów. Żałosne. Zaraz jednak szybko wzruszyła ramionami. — Uszy są ok. Czasami jeszcze coś mi w nich piszczy i szumi, ale lekarze mówią, że to normalne. Bo tak, obejrzeli mnie wszyscy, łącznie z premierem Mark Carney'em i kanadyjskim sufrażystkami — powiedziała poważnym tonem. — Nic mi nie jest, Iris — spojrzała jej prosto w oczy, posyłając szczery uśmiech. Przecież jakby coś się działo, powiedziałaby jej o tym. Zresztą chyba nawet nie musiałaby, bo wystarczyłoby, żeby Valentine zakręciła się gdzie trzeba i zerknęła w jej dokumentację medyczną.
Iris Valentine
-
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻeńskietyp narracji3os.czas narracjiprzeszłypostaćautor
- Wierzę ci na słowo, niech będzie! Nic ci nie jest. – potwierdziła, bardziej dla siebie samej, żeby jeszcze wzmocnić przekaz i naprawdę wbić to sobie do głowy. Bo nie… nie miała najmniejszego zamiaru przeglądać kartoteki medycznej Teddy, to nieprofesjonalne. I naruszające prywatność. I gdyby wiedziała, że ktoś przeczytał jej papiery, gdy sama leżała w szpitalu – zagryzłaby. Rozszarpałaby na strzępy, nawet jeśli wiedziałaby, że ktoś zrobiłby to z troski. Lubiła sama dawkować informacje na swój temat. Co w rzeczywistości oznaczało znikomą dawkę, ale ciii…
- I tak wypad za miasto. Jakiś czas temu poznałam chłopaka… mieszka w Toronto od niedawna, nic poważnego, nic zobowiązującego. Ślubu i dzieci z tego nie będzie, na co pewnie moja matka by ponarzekała, gdybym tylko z nią rozmawiał. – ale tego nie robiła. Od czasu pogrzebu ojca parę miesięcy temu, gdy Iris była zażenowana jej zachowaniem – trzymała się z daleka – Co swoją drogą jej wyparcie jest całkiem zabawne… ciągle myśli, że kiedyś może zostać z mojej strony babcią. Gdy ja się bardziej zastanawiam, czy w ogóle dożyję starości. – rzuciła całkiem bezproblemowo, wzruszając ramionami i pochłaniając kolejną porcję klusek. Z każdym kolejnym miesiącem normalności coraz łatwiej było jej na ten temat rozmawiać i żartować – Ale w ogóle jak będziesz miała wolne możemy gdzieś pojechać… w góry? Albo zaszaleć i pojechać gdzieś, gdzie będzie ciepło. Kiedy byłaś ostatni raz na p r a w d z i w y m urlopie i jakichś wakacjach? – i nie miała wątpliwości, że bawiłaby się tam lepiej niż z jakimś tam typem. Tym bardziej, że chyba w międzyczasie przepadł i nawet tego nie skomentuję.
teddy darling
-
easy, tiger, don't you cry
people gonna love you, then thy're gonna leave you
that's just the way of life
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— Słodka jesteś, kiedy tak się o mnie martwisz — puściła do niej oko, chcąc nieco rozładować atmosferę. Iris zdecydowanie powinna przestać popadać w paranoję, bo naprawdę nic takiego się nie działo.
Teddy naprawdę miała się dobrze. Wiadomo, bywało lepiej, ale to jak w życiu, w którym również miewała lepsze momenty. Bywała w życiu ładniejsza i lepiej zbudowana. Bywała bardziej zaangażowana i bardziej zdystansowana, ale to nie oznaczało, że nie mogła nad tym dalej popracować. W tej sytuacji również wystarczyło dać czasowi trochę czasy, aby znów wyjść na prostą. Darling nie była typem, który siedzi i użala się nad własnym losem. Nie dlatego, że nie mogła dać sobie takiego przyzwolenia, a dlatego, że nie widziała w tym najmniejszego sensu. Oczywiście były chwilę, kiedy nie potrafiła powstrzymać potoku łez, jednak świadomość, że to, co się stało, już się wydarzyło i że czasu nie cofnie, było znacznie silniejsze od ubolewania i snucia teorii, jak wszystko potoczyłoby się, gdyby jednak nie była wtedy na służbie.
— Jakiego chłopaka? — wypaliła natychmiast. Z jakiej racji nie wiedziała, że Valentine z kimś się spotyka? Z drugiej strony sama jeszcze nie wspomniała jej o Helenie. A chyba powinna, chociaż też nie miała pewności, czy cokolwiek z tego wyjdzie. Miała cichą nadzieję, że jednak tak, skoro po zamachu terrorystycznym obie zadeklarowały, że dalej chciałyby się widywać. To był duży krok, zważywszy na zaistniałe wydarzenia. — Och, kto w ogóle chciałby dożyć starości? — spojrzała z rozbawieniem na przyjaciółkę. Już dawno obie nauczyły się żartować z jej choroby, mimo że początki były piekielnie trudne. Darling, podobnie jak matka Valentine, długo trwała w wyparciu, bo tak po prostu było łatwiej. Z czasem nauczyła się, że nie może wiecznie obchodzić się z nią jak z jajkiem. — Chciałabyś być stara i niedołężna, uzależniona od kogoś, kto musiałby się tobą opiekować? Bo ja nie. Jak dożyję pięćdziesiątki, to będzie spełnienie moich marzeń — zaśmiała się w swój makaron, choć jeszcze kilka takich akcji na służbie i dużym wyczynem okaże się dożycie kolejnego roku.
Prawdziwe wakacje? Teddy pierwszy raz słyszała o czymś takim. Wprawdzie jakoś w lutym była z rodzicami we Francji, ale tego czterodniowego wypadu nie mogłaby nazwać wakacjami.
— Nie wiem, pewnie z piętnaście lat temu — odparła, bo jako dziecko często gdzieś wyjeżdżali. A potem przyszła dorosłość i przykre obowiązki. I nawet jak Darling miała wolne, to była tak zmęczona, że wolała odsypiać wszystkich dni służby, zamiast gdzieś wyjeżdżać. — Góry brzmią cudownie. Możemy się tam wybrać, pewnie, że tak! Ale ciepłe kraje? To już totalny luksus. Bermudy? Bahamy? Karaiby? Poczekaj, popatrzymy na jakiejś ciekawe oferty — sięgnęła po telefon i przysunęła się bliżej Iris, żeby mogły wspólnie zorientować się w jakichś fajnych okazjach. Najlepiej all inclusive. Jebać typów, którzy znikają czy wpadają do nieaktywnych.
Iris Valentine
-
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻeńskietyp narracji3os.czas narracjiprzeszłypostaćautor
- No takiego… wiesz… na dwóch nogach. Z penisem. Chodzi, gada… prowadzi bar! I też nie sprawia wrażenia jakby szukał czegoś do grobowej deski, więc nikt się nie rozczaruje. – jeśli pewnego pięknego dnia to wszystko się po prostu skończy. Bo że się skończy to Iris była bardziej niż pewna. Wszystkie jej związki kończyły się nagle i w najmniej oczekiwanych momentach, zazwyczaj też z przytupem. Zdecydowanie nie nadawała się do związków i może trzeba było słuchać Darling, gdy był czas i pora… i zamienić chłopów na dziewczyny – może z nimi było łatwiej! – Stara, niedołężna, uzależniona od kogoś… i nie zapominajmy o tym, że zabiegi medycyny estetycznej są drogie! Ostatnio zastanawiałam się nad botoksem, ale nie wiem… chyba jednak się trochę cykam, że mi brwi opadną, czy coś. – skrzywiła się lekko, ale jednocześnie ściągnęła brwi prezentując swoją piękną zmarszczkę, która ostatnio spędzała jej sen z powiek – Także umieranie młodo jest też opłacalne finansowo. – wzruszyła ramionami i zamknęła sobie usta kolejną porcją makaronu. I zapchała się nią na tyle, że Darling mogła rzucić kierunkami, o których Valentine nawet nie pomyślała. Więc wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami, więc nawet nie spojrzała na telefon, który podsunęła jej przyjaciółka.
- Japierdolę… to ile wy tam zarabiacie w tej straży? Może powinnam się przebranżowić? – ehe, no ona… na pewno! Nie chcieli jej już w wojsku to na pewno przygarnęliby ją do straży, szczególnie teraz, gdy bardziej przypominała patyczaka zamiast człowieka – Stać nas w ogóle na takie wakacje? Na Karaibach? Albo Bahamach? Chociaż Meksyk też byłby dobry… przynajmniej wróciłybyśmy parę kilo cięższe i wieczne pijane tequilą. Oooo… albo Tajlandia! Tam chyba teraz jest dobra pogoda, a jest tanio.
teddy darling
-
easy, tiger, don't you cry
people gonna love you, then thy're gonna leave you
that's just the way of life
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— A skąd wiesz, że z penisem? — wypaliła nagle, kiedy Iris opisywała jej faceta, którego poznała. — Sprawdzałaś? — popatrzyła na nią podejrzliwie. Bo jak nie miała okazji, to nie mogła wiedzieć, co typ miał między nogami. — Znam jednego gościa, który prowadzi bar. Sportowy. Za dzieciaka przyjeżdżał w odwiedziny do babci, ale jakiś czas temu sprowadził się tutaj na stałe. No i otworzył ten bar — opowiedziała jej krótką historię, chociaż nie podejrzewała, że mogło chodzić o tego samego kolesia. W końcu w Toronto było od groma barów.
Wielokrotnie powtarzała Valentine, że powinna przerzucić się na kobiety. Głównie mówiła to żartobliwym tonem, ale czy na pewno? Sama podkochiwała się w przyjaciółce, kiedy jeszcze chodziły do liceum i chociaż były to dość zamierzchłe czasy, dalej twierdziła, że widziałaby przyjaciółkę u
— Nad botoksem? — uniosła wysoko brwi. — Ty? Po co? — zapytała, bo z takim wyglądem Iris nie powinna myśleć o głupotach. — Gadasz, jakbyś już zbliżała się do pięćdziesiątki — wywróciła oczami, bo sama negowała wszystkie tego typu zabiegi. Kobiety były piękne naturalnie i nie musiały się celowo upiększać. No bo czemu? Dla kogo? Dla siebie, czy po to, żeby przypodobać się jakimś facetom?
Darling roześmiała się na reakcję Valentine. Naprawdę myślała, że spała na pieniądzach? Okej, może i miała odłożoną jakąś sumę na podobne okazje, ale wcale nie zbijała kokosów.
— Zapierdalam od dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie mam wolnych weekendów, muszą być pod telefonem w razie wezwań, więc co ty uważasz? Że mam w ogóle czas na wydawanie wypłaty? — parsknęła pod nosem. — O, Tajlandia — skinęła głową. — Może właśnie jakiś kathoey to twój kierunek? Kobieta, ale z digi dongiem między nogami. Zastanów się nad tym — powiedziała poważnym tonem, chociaż w jej oczach tańczyły złośliwe chochliki. — Na oddziale ratunkowym kiepsko płacą? Bo jak jest taka potrzeba, to mogę dołożyć ci się do wyjazdu. Oddasz naturze — uniosła figlarnie jedną brew. — To znaczy, wiesz, w ziemniakach na przykład. Albo w zbożu.
Iris Valentine
-
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻeńskietyp narracji3os.czas narracjiprzeszłypostaćautor
- Theo? Jeśli tak to pierdolę to… to miasto jest za małe, trzeba pomyśleć o przeprowadzce. – bo naprawdę nie przypuszczała, że Toronto może momentami przypominać małe prowincjonalne miasteczka, w których każdy zna każdego. Tak nie powinno być! Tym bardziej, że na pierwszy rzut oka nic nie świadczyło o tym, że mogli się wszyscy kręcić w podobnym towarzystwie. A jednak! Świat był mały, a w Toronto jednak nie było aż tak dużo barów jak mogłoby się wydawać – Całe szczęście, że wolisz dziewczyny to nie zaczniemy sobie wchodzić w drogę. – prychnęła rozbawiona, bo tak… nawet jeśli Teddy uparcie powtarzała, że ona też powinna spróbować to sama Valentine nie potrafiła się przekonać. Znaczy… skłamałaby jakby powiedziała, że nie jest ciekawa, ale jednocześnie nie potrafiła sobie tego wyobrazić i była zbyt tchórzliwa, żeby zaryzykować. Zabawne… bo to chyba jedyna rzecz, w której tchórzyła.
- No właśnie botoks robi się zanim zaczniesz się starzeć, bo wtedy to już tylko lifting. A poza tym, gdybym sparaliżowała sobie kawał czoła i nie mogła się marszczyć to przestałabym robić głupie miny, moja twarz straciłaby napisy i ludzie zaczęliby wierzyć w to, że jestem miła? – bo miała resting bitch face i bardzo było po niej widać, gdy była niezadowolona. Utrata mimiki wyszłaby jej tylko na plus. Tylko i wyłącznie.
I Darling miała tego doskonały przykład, gdy wspomniała o tym czego Valentine mogłaby potrzebować i co mogłaby znaleźć w Tajlandii. Aż ją… wykrzywiło, zmarszczyło i chyba trochę zemdliło – Aż mnie wzdrygnęło… jak miałabym spotkać się z kobietą to zwisające coś między nogami to ostatnia rzecz, której bym potrzebowała. Darling jesteś obrzydliwa! – teraz jednak się roześmiała i wzdrygnęła, żeby się otrząsnąć po obrazach, które pojawiły się w jej głowie, a których ani trochę tam nie chciała – Długi w naturze oddaję tylko w łóżku, a to ci się nie opłaca… nie wydaje mi się, że mogłabym cię zadowolić, więc spokojnie za siebie zapłacę. – wyszczerzyła kły w szerokim uśmiechu i wcale nie żartowała! Brak doświadczenia w tym temacie raczej nie działał na jej korzyść – I tak serio to nie płacą źle na ratunkowym. Mam też jeszcze oszczędności za misję, ale nadal Karaiby, czy Bahamy wydają mi się miejscem, które jest poza moim zasięgiem. Chyba. W sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
teddy darling
-
easy, tiger, don't you cry
people gonna love you, then thy're gonna leave you
that's just the way of life
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— To jest naprawdę pojebane — skwitowała krótko. — Nawet gdybyśmy grały w jednej drużynie, nie potrafiłabym spojrzeć na Theo inaczej, jak niż na kumpla. Pamiętam go jeszcze z koprem pod nosem, bo ubzdurał sobie, że kiedyś wyhoduje porządny zarost — zaśmiała się na samo wspomnienie, a potem zmrużyła oczy i przyjrzała się uważnie przyjaciółce. W sumie nie mogła powiedzieć, że nie widziałaby tej dwójki jako pary. I pewnie kibicowałaby im mocno.
Choć Darling, tak jak Valentine, również miała swoją tajemnicę i chętnie pokazałaby przyjaciółce, jak miło może być, nie tylko, kiedy druga strona miała penisa między nogami. Nigdy jednak nie odważyła się powiedzieć jej o tym głośno w obawie, że jakakolwiek próba zbliżenia popsułaby ich relację. Tak było bezpieczniej, pomimo że od zawsze miała do Iris jakąś niezrozumiałą słabość.
— Daj spokój, Iris — odparła na te wywody o botoksie i liftingu. — Wyglądasz jak modelka. Normalnie jakbyś wylazła z okładki jakiegoś magazynku. Absolutnie nie musisz nic w sobie poprawiać. I przestać w końcu udawać, że jesteś niemiła, bo obie wiemy, że to nieprawda — uniosła znacząco brwi. Nie wiedziała, jak inni ludzie, którzy obracali się w jej towarzystwie, ale Teddy nigdy nie nie odczuła na własnej skórze takich zachowań przyjaciółki. Może właśnie dlatego, że się przyjaźniły.
Fakt, kobiety z dyndającym czymś między nogami chyba nie byłyby najprzyjemniejszym widokiem. Pewnie istniały osoby, które kręciło coś podobnego, ale na pewno nie zaliczała się do nich. I Valentine najwyraźniej również. Dobrze, że akurat w tej kwestii były bezbłędnie zgodne.
Nie wydaje mi się, że mogłabym cię zadowolić.
— Skąd wiesz? — wypaliła, zanim zdążyła pomyśleć. Trudno, poszło w eter. — Skąd wiesz, że nie byłabyś w stanie mnie zadowolić? — spojrzała nad nią znad pudełka z chińszczyzną. — Bo ja akurat wiem, że ty nic nie wiesz o moich wymaganiach, Valentine — wzruszyła ramionami, bo przecież nie było to aż taką filozofią. Każda kobieta, która kiedykolwiek się ze sobą zabawiała, wiedziałaby, jak sprawić przyjemność tej drugiej. To działało automatycznie i wcale nie trzeba było prowadzić nikogo za rękę.
Cholera, może rzeczywiście lepiej było zacisnąć pasa i postawić na jakąś mniej kosztowną wyprawę? Teddy ewidentnie poniosła fantazja z tymi Karaibami. Ta wycieczka zupełnie się nie kalkulowała.
— Słuchaj, zawsze zostaje nam lot na Florydę — stwierdziła, bo wcale nie musiały jakoś daleko szukać, żeby wybrać się gdzieś, gdzie jest ciepło. — Skoro nie chcesz płacić mi w naturze, podaj mi trzy miejsca na miarę twojego budżetu, w które mogłybyśmy polecieć. Potem zawęzimy opcje do dwóch, aż w końcu będziemy musiały się na coś zdecydować.
Iris Valentine