Nowy mężczyzna w jej życiu pojawił się nagle. Poznali się w szpitalu. Któregoś dnia przywiózł karetką starszego pacjenta po upadku z roweru. Zauważył ją już wcześniej, w korytarzach, w kantynie, raz na dyżurze - ale dopiero wtedy się odezwał. Zaproponował kawę. Bez napięcia. Bez tej nachalnej pewności, którą tak często przyjmowała z irytującym uśmiechem. Zgodziła się. Bo... dlaczego nie? Było coś... przyjemnego w jego obecności. Kojącego. Rozmawiali o medycynie, o rowerach, o tym, jak trudno dziś znaleźć dobrego hydraulika. Nic, co rwałoby tętno, nic, co zostawiałoby szramy pod skórą. Ale może właśnie tego potrzebowała? Kogoś, kto nie rozbierał jej spojrzeniem, kto nie rozrywał jej świata na pół samym pytaniem „jak się dziś czujesz?”. Po drugim spotkaniu poszła do jego mieszkania. Nie planowała tego. Była zmęczona, spięta, chciała zrzucić z siebie białe buty i napięcie między łopatkami. Weszła, zdjęła kurtkę, przyjęła szklankę wody. Zwyczajne rzeczy. Wszystko było zaskakująco uporządkowane - książki w równych rządkach, czysta kuchnia, porządna kawa. Właściwie nie było nic, co mogłoby ją zniechęcić. I wtedy zobaczyła ten plakat. Na ścianie, tuż nad regałem z filmami, wisiała duża reprodukcja Solaris - tej samej wersji, którą Miles kochał niemal religijnie. Gadał o niej jak nawiedzony, znał każdą kwestię, cytował Tarkowskiego na równi z własnymi wyrzutami sumienia. Paige zamarła. I nagle wszystko, cała ta nowa rzeczywistość, złożona z równych półek i nieprzesiąkniętej whisky przestrzeni, wydała jej się... nieprawdziwa. Obca. Nie powiedziała ani słowa. Wybiegła. Zostawiła kurtkę, szklankę z odciskiem ust i pewnie zdziwienie w jego oczach, ale nie obejrzała się ani razu. To, że nie wróciła z przeprosinami, że nie wysłała wiadomości, wcale go nie zraziło. Wręcz przeciwnie. Zadziałało to jak przynęta zarzucona na wędkę. On... był inny. Spokojny. Cierpliwy. Zrównoważony. Umiał czekać. Słuchał jej słów, nawet gdy mówiła niewiele. Dbał o szczegóły. Zawsze otwierał jej drzwi. Przynosił kawę, zanim zdążyła zamówić. Dzwonił, ale nigdy za często. Jakby rozumiał, że zbyt nachalna troska może ją tylko odepchnąć. Był mężczyzną, którego mogłaby pokochać. Ale nie potrafiła. Bo nie miał w sobie tamtego ognia. Nie nosił jej imienia pod skórą. Nie patrzył na nią jak na świat, który go jednocześnie zachwyca i przeraża. Nie potrafił jej dotknąć tak, jak Miles. Bo może Miles był nieidealny. Może był zbyt emocjonalny. Zbyt nieprzewidywalny. Zbyt pogubiony w sobie, w niej, w tym wszystkim, co wymykało się spod kontroli. Ale przy nim Paige nie musiała udawać, że zawsze wie, co robi. Nie musiała być silna. Mogła się rozsypać. I wiedziała, że on to zbierze - nawet jeśli nieumiejętnie, nawet jeśli po swojemu, ale zbierze. Ten nowy... nie wiedział, że jej serce już dawno zostało gdzie indziej. Nie dostrzegał, że kiedy siada naprzeciw niej w kawiarni, ona patrzy przez jego ramię, jakby szukała kogoś innego. Nie zauważał, że zasypia z telefonem pod poduszką, bo czeka, czy znowu dostanie wiadomość od Milesa. Czy znowu będzie musiała wstać w środku nocy, ubrać się w pośpiechu i jechać do niego, bo wypił za dużo. A kiedy to się dzieje - on nie pyta. Nie robi scen. Nie próbuje jej zatrzymać. Bo wie, że to odwróci się przeciwko niemu. Bo Paige ma silny charakter. Bo jest uparta. Bo nienawidzi, kiedy ktoś próbuje za nią zdecydować, co czuje. A on nie chce jej stracić. Więc czeka. I wierzy, naiwnie, że z czasem go pokocha. Że przecież tyle ich łączy - podobny zawód, podobne spojrzenie na świat, miłość do jazdy na rowerze, do psów, do kawy o piątej rano. Że przecież... to wystarczy. Bo on zakochał się pierwszy. I zakochał się mocniej.
W każdej kwestii można dogadać się ze mną. Jeśli chcesz zmodyfikować mój pomysł, dopasować pod siebie - napisz do mnie; poszukiwany pan to jeden z ważniejszych wątków mojej postaci.